Słodkie lenistwo
Dzisiaj uprawiam zagubioną sztukę lenistwa i cudownie się z tym czuję. Mam na myśli słodką bezczynność. Generalnie mieszkając w domu, w środku lasu, zawsze jest coś do zrobienia, trwa niekończący się stan ogarniania, bo las jest inwazyjny, a jak dodam do tego swoje miejskie nawyki, to wychodzi istne perpetum mobile. Jednak dzisiaj, skoro słońce się leni, Internet w zaniku, nic nie muszę, nie sprawdzam poczty, nie koncentruję się na żadnym zadaniu ani planowaniu.
Dowiedziono, że kiedy nasz umysł się na niczym nie skupia i niczym nie martwi, jesteśmy bardziej kreatywni. W końcu to niechęć do robienia doprowadziła ludzi do wielu wynalazków, takich jak koło, rower, czy pilot do telewizora, bo nie chciało się im się nosić, chodzić pieszo, czy wstawać z fotela.
Paradoksalnie, leniwy stan umysłu pomaga nam osiągnąć większy mindfulness, bo zamiast coś planować i nad czymś dumać, możemy lepiej zauważyć co się dzieje z nami w danej chwili i mieć całkiem wnikliwe doznania.
Kiedy jesteśmy bezczynni nie wygląda na to, że robimy dużo a jednak jest odwrotnie. To momenty, które mają wartość same w sobie, nie poddają się logice oceniania i nie są nastawione na zysk. Możemy po prostu rozmawiać, spacerować, słuchać muzyki… Natura pięknie optymalizuje nasz stan nicnierobienia. Zwierzęta potrafią spać i lenić się po 18 godzin (np. pyton) na dobę, by potem móc w pełni funkcjonować i korzystać z nowych zasobów sił.
Badacze mózgu – kognitywiści dowodzą, że lenistwo jest ważnym sygnałem, że nasz umysł jest zmęczony albo głodny, może być też czymś znudzony albo zdemotywowany. Leniwie odpuszczając zajmowanie się jakimś problemem mamy większe szanse, że ktoś inny go za nas rozwiąże albo my sami nabierzemy nowej perspektywy i dystansu do sprawy.
Cokolwiek stoi za moim lenistwem, cieszę się nim i doceniam, bo być może sprawi, że stanę się bardziej twórcza. Czego i wam życzę!
– Kasia