Opowieść o kosie
Kos zamieszkał w moim ogrodzie jakiś czas temu. Najpierw dokarmiałam go w zimie, potem z przyjemnością obserwowałam jak siedzi na drzewie i popisuje się swoim śpiewem, aby zwabić samiczkę, jak budują razem gniazdo na wysokiej tui, niczym penthouse z tarasem, później on jako dobry partner dokarmiał ją tłustymi dżdżownicami…. Lubiłam jego wieczorny i wczesno poranny śpiew, nawet o 4:00.
Te słodkie chwile już minęły. Wszystko zadziało się kilka dni temu, gdy kos zamienił się w pterodaktyla i we własnym ogrodzie poczułam się jak w Parku Jurajskim. Śpiew znikł a raczej stał się irytującym piskiem i wrzaskiem, trwającym od świtu do wieczora, każdy z nas stał się intruzem, zaś moja leciwa kotka – pacyfistka, która do tej pory lubiła wygrzewać się na trawniku w słońcu, stała się osobnikiem do wyeliminowania.
Obserwuję teraz jak zaciekle kos pilnuje swojego gniazda i odstrasza potencjalnych wrogów. Jest przez cały dzień na posterunku, bezwzględnie wyznaczając granice swojego całkiem sporego terytorium. Robi loty patrolowe, wyczekuje na kotkę (oraz inne, okoliczne koty) by zaatakować z powietrza niczym orzeł, boleśnie dziobiąc w czułe miejsce. Przestraszonemu kotu pozostaje siedzenie w domu, ale ptak czyni atak werbalny nawet przez szybę – nakazuje nie wychodzić! Dopiero pod osłoną nocy i moją eskortą, gdy kos zasypia, kot czmycha do ogrodu.
Zrobiłam wywiad ornitologiczny i dowiedziałam się, że stan ten może jeszcze chwilę potrwać, gdyż kos teraz dokarmia swoje głodne pociechy. Wczoraj zaś miałam w ogrodzie cały ptasi gang, bo młode kosy jak stado welociraptorów z Jurajskiego Parku, biegały krzycząc po trawie. Widocznie pobierają lekcje od taty w temacie: „jak zadziobać drapieżnika’’.
Chociaż sytuacja pozornie wydaje się groteskowa, 100 gramowy ptaszek straszy 5 kg kota, myślę, że to dla nas niezła lekcja cierpliwości oraz ważne przesłanie, że siła jest pojęciem względnym i każdy z nas decyduje o tym jak stawiać granice, jeśli czuje zagrożenie ze strony innych.
– Kasia