Powrót na Bali
Na Bali byłam 7 lat temu, podczas poprzedniej wyprawy dookoła świata. Wyspa zachwyciła mnie wtedy swoją odmiennością. Teraz mam nieco inną perspektywę, ponieważ przyjechałam do znajomego miejsca, żeby odpocząć podczas swojej wędrówki i nabrać buddyjskiego spokoju. Nie muszę już oglądać świątyń ani malowniczych wodospadów, bo je widziałam, teraz mogę poczuć jak to jest żyć po balijsku.
Bali przyciąga, bo jest w niej natura i duchowość, dlatego wielu przybyszów ze świata zachodniego przenosi się właśnie tutaj. Być może to uśmiech i spokój Balijczyków, w połączeniu z klimatem i kuchnią…A może hinduizm wyspy i codzienna celebracja wszystkiego co ich otacza. Na Bali żyje ok. 4 mln ludzi i ponad 330 mln bóstw, czyli na każdego Balijczyka przypada 8 bogów, mają się kim zajmować.
Według Balijczyków wszystko może być miejscem zamieszkałym przez bóstwa, dlatego dużą część dnia poświęcają na odprawianie rytuałów i składanie ofiar. Od rana wszystko pachnie kadzidłem a przed moim pokojem stoi ofiarne pudełeczko z ryżem…Bo Balijczycy karmią dobre i złe duchy. Dbają o harmonię. Nie pozwalają, aby równowaga kosmosu została zachwiana. Jeśli tak się zadzieje, to na ziemi zapanuje chaos. Balijczycy wierzą, że świat jest polem wiecznej walki dobra ze złem, ale nie chodzi o to żeby jedna z tych sił zwyciężyła. Chodzi o balans.
Bali jest pełna kontrastów, obok drogich i wyrafinowanych restauracji, stoją proste lokalne warungi, w których zjadam tanio i wyśmienicie za 15 zł!
Tutaj mogę się przez chwilę poczuć milionerką wypłacając rupie, których zaraz się pozbędę, płacąc za pensjonat albo włoskiego fryzjera.
W ulicznym zgiełku łatwiej jest mi poruszać się skuterem niż przemykać na piechotę, tym bardziej, że chodnik bez dziur to luksus…
Masaż balijski, dostępny na każdej ulicy, jest przeżyciem wręcz uzależniającym i z żadnym innym masażem nie da się go porównać…
Do tego wszystkie usługi Balijczycy wykonują z cudownym uśmiechem…
Czasem tylko niefrasobliwość balijska sprawia kłopot. Bo gdy jak dawniej zaniosłam swoje rzeczy do ulicznej pralni, następnego dnia dowiedziałam się, że moje ubrania zostały zafarbowane tuszem, ponieważ pani obsługującej pralkę wpadł długopis do bębna, gdy wkładała moje pranie (miała go we włosach) Gdy zobaczyłam swoje białe spodenki i ulubioną pomarańczową bluzkę poplamione, poczułam najpierw złość, ale gdy ujrzałam łzy i przerażenie praczki, poczułam współczucie i uznałam, że jak mi zafarbują wszystko na czarno, będzie nawet praktyczniej w podróży… Radość jaką sprawiłam praczkom tą informacją i to, że się nie gniewałam, były warte zafarbowanych rzeczy i długiego przytulenia.
Wczoraj byłam na pikniku w Green School, poznając polskich ekspatów, którzy kilka lat temu zamienili garnitury na japonki i wysłali dzieci do szkoły, w której uczą się od przedszkola po liceum jak żyć blisko natury. Oprócz akademickich zajęć gotują, hodują rośliny, opiekują się zwierzętami. Green School to także ekologiczna architektura, a sala gimnastyczna jest niezwykła. To tzw katedra, jedna z największych na świecie konstrukcji z bambusa. Przypomina potężną skręconą muszlę, a w 2010 r. była nominowana do architektonicznego Nobla – Aga Khan Award for Architecture.
Bali zachwyca, zaskakuje a czasem szokuje… ale trzeba mieć czas aby ją poznać, bo na pewno jest jedyna w swoim rodzaju.
– Kasia