Klub podróżnika
Podoba mi się chwilowe bycie Balijką, bo to życie niespieszne a najbardziej stałe zajęcia mojego dnia to joga, medytacja i masaż… Znam już najlepszy sklep spożywczy w swojej dzielnicy, wszystkie pobliskie warungi, znam skróty, żeby omijać korki a nawet mam zaprzyjaźnione kosmetyczki, u których robię pedicure. I chociaż tego wcześniej nie planowałam, okazało się, że też mogę być coachem w podróży, przez whatsapp, bo tu internet śmiga lepiej niż w domu. Więc moja podróż ma teraz nowy status: ,,work and travel”.
Podróżnicy tak mają, że potrafią się namierzyć. Okazało się, że mieszkamy w jednym pensjonacie: kanadyjska rodzina, podróżująca dookoła świata z dziećmi, Francuzka, w rocznej podróży po Azji, Litwinka, mieszkająca przez pół roku na Bali i Turczynka, chwilowo z Czarnogóry, która planuje się przenieść do Indonezji. Jesteśmy jak zgrany klub podróżnika, wpadamy do siebie po sąsiedzku na kawę, dzielimy się różnymi radami a nawet chodzimy razem na medytacje…czyli jest domowo i ajurwedyjsko. Klarine, francuska mniszka – tak ją nazwałam, ponieważ mieszkała kilka lat w chińskim klasztorze, uczy mnie chi qung a ja służę jej za przewodniczkę na wyspie, pokazując świątynie.
Na Bali jest ponad 6 tys świątyń (nie licząc przydomowych), więc można cały swój pobyt przeznaczyć na ich zwiedzanie, ale to nie ma sensu. Warto zobaczyć te, które są najpiękniej położone… Pojechałyśmy więc do moich dwóch ulubionych. Najpierw w Tirta Empul z X wieku, obmyłyśmy się świętą, źródlaną wodą, o właściwościach leczniczych, potem w Agung Kawi, położonej w dżungli, znowu poczułam się jak Indiana Jones, oglądając przedhinduskie grobowce królewskie, wykute w skałach. Dodatkową atrakcją tego miejsca jest ukryty wodospad, w którym mogłyśmy się wykąpać nago.
W podróży raczej większych zakupów nie robię, ale tym razem miałam tzw. nosa, żeby kupić długą sukienkę, bo przydała mi się na uroczyste otwarcie polskiego konsulatu, bardzo teraz potrzebnego, gdy na wyspie mieszka kilkuset Polaków a polskich turystów z każdym rokiem przybywa… Odwiedziłam także po latach Agusa Sigmana, chiromantę (o którym pisałam w książce), żeby znów poczytał mi z dłoni i tym razem przeszłam jeszcze zestaw wspomagających zdrowie rytuałów, łącznie z energetyzującą kąpielą w płatkach kwiatów, więc mam nowe zasilanie.
I chociaż w buddyjskiej krainie nie obchodzi się Bożego Narodzenia, to mój stan ducha jest prawdziwie świąteczny, bo ta wyspa jest idealna do celebrowania życia i radości… Wigilię spędziłam z moimi nowymi znajomymi na medytacji a potem spotkałam się z rodziną (chociaż tylko wirtualnie). I pomimo, że nie zjadłam barszczu ani pierogów, to duchowo było jak trzeba.
Najlepszego Wszystkim!
– Kasia