Zatoczyliśmy koło
Pamiętam moje rodzinne wyjazdy wakacyjne z lat 70 tych. Jechaliśmy najczęściej nad jezioro albo na Półwysep Helski. Objuczeni jak ,,wóz Drzymały’’, z namiotem, kuchenką gazową i całym prowiantem, cieszyliśmy się z czasu spędzanego na łonie natury, zaledwie kilkadziesiąt km od miejsca zamieszkania. To była prawdziwa radość z wycieczki, z niezbyt gorącego słońca, pięknego lasu i czystej toni jeziora. Czasem było bardziej luksusowo, gdy wybieraliśmy się do tzw. demoludów, czyli państw byłego obozu socjalistycznego. Wyjazd do Jugosławii albo Bułgarii był co najmniej tak ekskluzywny jak dzisiaj podróż na Karaiby. Kawałek dalekiego świata był w naszym zasięgu…
Po latach świat nam się cały otworzył i każdy jego zakątek stał się dostępny. Europa bez paszportu, wiele państw bez wiz, zaczęliśmy jak szaleni zdobywać najdalsze i najwyższe miejsca globu, prześcigając się w relacjach i zdjęciach. Lecąc, płynąc, albo jadąc wiele dni przed siebie, każdym możliwym sposobem próbowaliśmy dostać się jak najdalej. Zachłysnęliśmy się możliwością włóczęgi tak mocno, że ja sama po prawie pół roku podróży dookoła świata, z żalem wracałam do domu. Orient, dzika natura, odmienność, to wciąga.
A teraz, mam wrażenie, że zatoczyliśmy koło, bo gdy nastał czas pandemii i wyjazdy zagraniczne stały się niemożliwe, powróciliśmy ponownie do lokalnych wypadów za miasto, na malownicze szlaki nad jeziorem, w górach albo nad morzem. To co było dalekie znów jest dalekie, a to co było bliskie, znów stało się warte docenienia. Globalna wioska świata rozproszyła się i odizolowała, zaś my połączeni ze wszystkimi internetowo, możemy w niej tylko uczestniczyć wirtualnie. Teraz jest więc czas na życie w lokalnym realu, powrocie do czegoś bardziej nam prawdziwego. Nacieszyliśmy oko światem, czas więc nacieszyć się pięknem natury obok nas.
Jestem uprzywilejowana, bo z okna swojego domu widzę morze, a wystarczy przejechać kilkanaście kilometrów, bym znalazła się w krainie, gdzie jest ponad tysiąc jezior, wartkie rzeki, bujne lasy, olbrzymie głazy, dawne wsie i zabytki. Jadę krętą drogą Kaszubską, która wije się pośród malowniczych wzgórz morenowych i rynnowych jezior, do leśnej chaty, której latami nie odwiedzałam, a która znów stała się moim siedliskiem. Pozbawiona wszechobecnego jazgotu mediów, delektuję się tam odgłosami natury. Ktoś słusznie zauważył, ze jeśli szukasz spokoju, idź do lasu. Nie ma tam wifi, ale znajdziesz lepsze połączenie. Sam ze sobą. Gdy mgły poranne jeszcze nie opadną nad jeziorem, budzi mnie krzyk przelatujących na żerowisko żurawi a para łabędzi podpływa blisko, żeby się przywitać. W sercu lasu kaszubskiego mogę obserwować zmieniającą się naturę. Integruję się ze społecznością wsi, niczym z lokalnym ludem, który przyszło mi poznawać z ich obcobrzmiącą mową. Kupując świeże jaja i chleb od gospodyni, próbując lokalnych kozich serów i odwiedzając pszczelarza w pasiece, czuję tą samą ciekawość i radość jaka towarzyszyła mi podczas okrywania zupełnie obcych kultur.
Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy nie brakuje mi dużych podróży. Nie brakuje, bo w niepewnym czasie wolę czuć się swojsko i bezpiecznie. A lokalnie nie znaczy gorzej, tylko inaczej. I nie wybieram lasu zamiast. Wybieram dlatego, że mogę i chcę znów doceniać to miejsce. Poza tym cieszę się, gdy widzę jak fauna i flora świata odpoczywa, czerpie głęboki oddech od ludzkiej obecności, choć na trochę. Gdy pisałam w swojej książce mocno zatrwożona, o karczowanych lasach tropikalnych, niszczonej rafie czy zaśmieconych wyspach, nie przypuszczałam, że Matka Natura tak szybko weźmie odwet. Teraz widzę w naszym zamknięciu wielką szansę dla przyrody.
Myślę, że najlepiej jest spojrzeć na to według filozofii stoickiej Marka Aureliusza: ,,Każde zdarzenie w życiu człowieka przychodzi z woli bogów, woli losów, lub z powodu szczególnego zbiegu wypadków. Należy uświadomić sobie ich właściwą naturę i utrzymać zdolność zachowania takiego punktu widzenia, aby zawsze było jasne, jaką to zdarzenie przedstawia wartość dla wszechświata a jaką dla człowieka.”
– Kasia
Fot: Agnieszka Janowska