Hello Australia!
Mówi się, że każde miejsce ma swoją energię, dlatego znowu tu jestem, bo Australia ma dobrą energię i właściwy balans natury z cywilizacją…Mam też cudowne wspomnienia z wcześniejszego pobytu w Melbourne, Sydney i Tasmanii… Australijczycy to jedna z najbardziej przyjaznych nacji jaką znam! Ich powiedzenie „no worries,” oddaje także styl życia, bo potrafią cieszyć się chwilą, bez europejskiego pędu do posiadania i tytułowania się… Wszystkich traktują równo, stąd wyjątkowo dobrze czują się tu ekspaci.
Ponieważ jestem tropikalna, zatrzymałam się w gorącym Brisbane. Właściwie to miałam dwa powody, żeby tu przylecieć. Po pierwsze chciałam odwiedzić fundację założoną przez Steva Irvine, słynnego ,,Łowcę Krokodyli”, którego program przyrodniczy oglądałam latami…Steve niestety zginął od kolca jadowego płaszczki w 2006, ale jego rodzina kontynuuje dzieło i „Australia – zoo” jest dziś największym ośrodkiem na kontynencie, służącym ochronie i rozmnażaniu zagrożonych gatunków. Kangury i lemury biegają tu swobodnie, choć bardziej lenią się i chcą być drapane za uchem, koale zwisają w letargu z upojenia liśćmi eukaliptusa… Mnóstwo innych endemicznych zwierzaków ma się dobrze, wombaty, diabły tasmańskie, dziobaki, różne gatunki krokodyli, których nigdzie indziej na świecie nie zobaczymy.
Drugi powód to Gold Coast, chciałam przejść się złocistymi plażami i porównać z tymi, które do tej pory widziałam. I okazało się, że plaże piękne jak nasze polskie, a ocean z falami to prawdziwy raj surferski. I tak też się zowie to miejsce: Surf Paradise Beach. Zobaczyłam, że Gold Coast, to nie tylko wybrzeże ale też modne miasto, niczym Miami, z bulwarami, dziesiątkami wysokich hoteli i apartamentów…co nie koniecznie wpisuje się w moje potrzeby.
Tydzień w australijskim tropiku zupełnie mi wystarcza, nawet jeśli hostel ma basen i siłownię a za rogiem jest największa handlowa ulica. Australia jest droga, więc czas poszukać czegoś tańszego na Święta…
– Kasia