Jak zrobić 340 km w 11 godzin i spóźnić się na samolot?
Wydawałoby się, że jeśli wyjeżdżamy kursującym regularnie autobusem o 9 rano, a zamierzamy dojechać na lotnisko w Makassar na 20 wieczór, to nie problem. Mamy do przejechania tylko 340 km. Nic bardziej błędnego. Przede wszystkim na Celebesie, albo jak kto woli – Sulawesi, nie ma odcinków dróg i prędkości poruszającego się tam pojazdu bywa równa człowiekowi. Ponadto w trakcie jazdy kierowca autobusu ma do załatwienia mnóstwo spraw. Zabiera na przykład ze wsi swojego dziadka, jadącego na pogrzeb, któremu pomaga zabrać i zapakować potrzebne rzeczy, podrzuca też znajomych po koleżeńsku i zatrzymuje się przy różnych straganach żeby on i pasażerowie mogli zrobić zakupy i coś zjeść, nie mówiąc o skorzystaniu z toalety. Niezliczone przystanki, kiedy wszyscy kupują, najedzą się i napiją, a kierowca wypali czterdziestego papierosa, sprawiają, że robi się całkiem późno.
Mając jeszcze przed sobą 18 km do terminal autobusowego, tkwimy w gigantycznym korku z powodu prac drogowych. Godzina 19:15 a my wciąż w autobusie. Tylko 45 min do naszego lotu. Nikt z pasażerów nie okazuje zniecierpliwienia, bo też nikt nie ma powodu. Radosna muzyka gra w radio, kierowca sobie z czegoś żartuje, tylko nas nerwy zżerają. Mamy dość i prosimy żeby nas wysadził na najbliższym skrzyżowaniu. Sprawdziłyśmy, na mapie, że lotnisko jest blisko. On nic nie rozumie po angielsku. Szukamy w autobusie kogoś, kto pomoże się nam porozumieć. Japończyk, który zna indonezyjski, włącza się do pomocy. Kierowca niechętnie zatrzymuje się a my poganiamy złapanego taksówkarza. “Cepat, cepat!” – szybko, szybko ale i tak wpadamy na lotnisko po zakończeniu odprawy.
Obsługa lotniska przygląda się z zainteresowaniem dwóm białym kobietom w mało turystycznym miejscu, zdyszanym I objuczonym wielkimi plecakami. Musimy mieć nowy lot na rano ale pieniądze przepadły, zabukowany nocleg też. Przecież nie z naszej winy. Zamierzamy walczyć o swoje, idziemy do obsługi klienta prosząc o załatwienie bezpłatnego lotu rano. Rozpatrywanie naszej sprawy zajmuje im około dwóch godzin, zaangażowane są liczne osoby a do pokoju w którym czekamy wchodzą wciąż nowi pracownicy lotniska, żeby sobie zrobić z nam selfie. Z przyklejonym uśmiechem staramy się sprostać wymaganiom fotografii. Oni z włączonymi translatorami w telefonie zadają nam pytania o to jakiego jesteśmy wyznania, z jakiego kraju, gdzie mąż itp. W końcu z opresji wyzwala nas tzw. Boss, który wręcza nam do ręki dwa bilety na poranny lot! Co za ulga. Być może dostrzegł naszą desperację.
Jeszcze tylko jakiś nocleg ogarnąć i będzie dobrze. Jakiś niestety często znaczy zły. No ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma… Jedyny wolny pokój w ponurym I niezbyt schludnym hotelu blisko lotniska musi wystarczyć. Wyjmujemy swoje śpiworki I bezpiecznie dociągamy do rana.
Odprawione rano wychodzimy z lotniska na… płytę i szukamy samolotu, dosłownie! Bez autobusu, bez rękawa czy kogoś kierującego, każdy samodzielnie pruje przez płytę do szeregu stojących samolotów 737 z napisem lion air. Podchodzimy do załogi drugiego z rzędu samolotu z zapytaniem “Czy lecicie do Manado?”pada odpowiedź, że tak więc szczęśliwe wsiadamy jak do tramwaju. Nikt nie sprawdza karty pokładowej, bo po co. Takie panują tu zwyczaje…
***
It would seem that if we go by bus cruising regularly at 9a.m. in the morning it shouldn’t be a problem to get to the airport in Makassar on 8 p.m. After all we have only 340 km to make. Well… we couldn’t be more wrong. First of all, on Celebes, or if you prefer – Sulawesi, there are no sections of roads and speed of a moving vehicle is sometimes equal to a walking man. In addition, while driving the bus driver has to do a lot of things. For example, he takes from the village his grandfather (going to the funeral), helps him bring and pack all the necessary things, gives a lift to a friend and stops at the various stalls that he and the passengers could do some shopping and get something to eat, not to mention using the toilet. Countless stops, for shopping, drinking, having by the driver already the fortieth cigarette makes our drive quite late.
Having 18 km to the bus terminal, we are stuck in a giant traffic due to road works. It is 7:15 p.m. and we are still on the bus. Only 45 minutes till our flight. None of the passengers show any impatience, because they just don’t have any reason to do so. Joyful music plays on the radio, driver tells some jokes, only we are freaking out. We have enough, we ask the driver to leave us at the nearest crossing. We look on the map, the airport is already near. The driver does not understand English. We are looking for someone in the bus that could help us communicate. Japanese, who knows Indonesian comes with help. The driver reluctantly stops and we drive on a caught taxi driver. „Cepat, cepat!” – Quickly, but we get to the airport after the check in.
The airport staff are watching with interest two white women in a not very touristic spot, breathless and with huge backpacks. We need to have a flight the next morning, but the money for the previous one is lost and so is the booked hotel. It’s not our fault. We’re going to fight for what’s ours, we go to the customer service asking for organizing a free flight for us in the morning. The evaluation of our request took them more or less two hours, there are many people involved. In the meantime, there are numerous airport workers entering our room just to take selfies with us. With a smile on our face we strived to meet the demands – taking pictures. The staff had translators on their phones and asked us questions regarding our religion, country of origin, where where our husbands and so on. Finally, we were liberated from this “interrogations” by the so called Boss, who handed us two free tickets for the next day morning flight! What a relief. Perhaps he saw our desperation.
So the last thing we needed was a bed and we would be fine. We found a hotel near the airport and took the only vacant room. The hotel was gloomy and not very neat but it had to do. We pulled out our sleeping bags and went off to sleep.
After the check-in in the morning we were sent to the airports apron … And we are looking for the right aircraft, literally! Without a bus, jet bridge or anyone in charge, everyone was walking through the apron with a wide range of 737’s airplanes with Lion air logo. We approached the crew of the second plane and ask, „Do you fly off to Manado?”. The reply was positive so we happily got on (it was more like getting on a tram than a plane). There were no further boarding pass checks or anything else, because after all for what? Such customs prevail here and it’s just fine…
-Kasia
W Manado już zasłużony odpoczynek…