Przystanek Bogota
Nie samymi Karaibami tu żyję. Pomyślałam, że odwiedzę także stolicę Kolumbii. Bogota, to przede wszystkim punkt startowy lub meta w kolumbijskiej podróży, ponieważ lotnisko w stolicy ma najwięcej połączeń krajowych i międzynarodowych.
Zatrzymałam się w dawnej, kolonialnej dzielnicy Candelaria w hostelu, z którego mogłabym nie wychodzić, tyle tam rozrywek…Poranna joga, popołudniowe warsztaty salsy, wieczorne imprezy z open barem, różne oferty wycieczek po mieście…To właśnie lubię w hostelach, że dużo się tam dzieje, do tego jest niedrogo. Styl kolumbijski, czyli kolorowo i intensywnie. 9 milionowe miasto nie jest jednak warte długiego postoju. Dwa dni na zwiedzanie zupełnie mi wystarczą.
Z trzema dziewczynami z pokoju, decydujemy się zwiedzać stolicę na rowerze. Tworzymy team polsko ( jest też druga Polka, Ania), szwajcarsko, holenderski. (Średnia ich wieku, to 30 lat).
Pomimo, że jazda jest głównie po ulicach, czasem chodnikach a rzadko po ścieżkach rowerowych, których tu brakuje, jedzie się całkiem sprawnie a przewodnik pokazuje nam najciekawsze miejsca. Na rynku próbujemy nieznanych nam owoców (lulu,feijoa, guanaba, borojo…) zajeżdżamy też do palarni kawy i oglądamy Bogotę z różnych stron. To miasto kontrastów. Blisko nowoczesnych i handlowych ulic są slamsy i dzielnice biedy. Stara, kolonialna część, z niską zabudową, to najbardziej popularny szlak spacerowy, pełen budynków z kolorowymi graffiti, restauracji i kawiarni z pyszną kawą, oraz muzyką na żywo…
Bogota jest położona w Kordylierach, na wys 2.600 m., dużo tu wzniesień i podjazdów. Po 4 godzinach jazdy, gdy patrzymy na mapę, okazuje się, że zaledwie objechaliśmy małą część stolicy.
Następnego dnia, w ramach porannego rozruchu, wspinam się z Anią, przez 1600 schodów na najwyższy punkt widokowy, Wzgórze Monserrate 3.200 m, skąd rozpościera się piękna panorama miasta (można też wjechać na szczyt wagonikiem). Na szczycie jest kościół, miejsce kultu i cel pielgrzymek Kolumbijczyków.
Potem odwiedzamy Muzeum Złota, z imponującą kolekcją artefaktów od czasów prekolumbijskich, które kolejny raz uzmysławiają mi, że niezwykle bogactwo Ameryki Pd. stało się powodem zagłady jej rdzennych mieszkańców.
Wieczorem zasłużona kolacja, tradycyjne bogotańskie onces, czyli kolumbijskie gołąbki, zawijane w liściach bananowca, arepa – kukurydziany placek z kukurydzy, z wypływającym z niej żółtym serem i pyszne lody o smaku tropikalnych owoców.
W Bogocie najmniej pasuje mi pogoda, która ze względu na dużą wysokość, jest bardzo zmienna. Dlatego czas poszukać innej, ciepłej miejscówki.
– Kasia