Wszystko co dobre trwa krótko…
,,Todo que bueno dura poco”, mówią Argentyńczycy, czyli wszystko co dobre trwa krótko. Właśnie skończyły się piękne słoneczne dni, tzw. okno pogodowe. Teraz pada, a właściwie leje całymi dniami i to jest niestety najbardziej typowa pogoda na końcu świata w Patagonii. Na szczęście zdążyliśmy bezpiecznie zejść z wysokich gór i teraz przy kubku jerba mate, mogę opowiedzieć o tutejszych szlakach górskich.
Lodowce i wysokie Andy to jedna z największych atrakcji Patagonii. Kraina większa trzykrotnie od Polski jest różnorodna, jednak Parki Narodowe Los Glaciares i Torres del Paine to istne perły tutejszej natury. Maleńka wioska El Chalten, u stóp słynnego szczytu Fitz Roy, jest jak oaza na pustyni, pełna życia. Turyści z całego świata przybywają tu, by udać się wcześnie rano na mozolny treking pod słynną górę, wierząc że to właśnie ich spotka szczęście ujrzenia jej wierzchołka bez chmury. To płonne nadzieje.
Góra w dymie
Fitz Roy jest niewzruszony. Dlatego tutejsi rdzenni Indianie Tehuchua przed wiekami nazwali go El Chalten, góra w dymie. Mnie wystarcza świadomość, że jestem w chmurach, spoglądam na piękny trzytysięcznik a karakara tańczy na wietrze, nad moją głową. Kolejny wielogodzinny treking pod Cerro Torres także nie daje pełni widoku, ale sama droga jest piękna i satysfakcjonujaca.
Z nadzieją, że lodowiec Perrito Moreno będzie bardziej łaskawy, jedziemy do El Calafate, by ujrzeć kolejne cudo natury. Po Antarktydzie i Grenlandii lądolód Argentyny jest trzecim największym na świecie. Składa się nań kilka lodowców a Perrito Moreno stanowi jego ważną część i szczególną atrakcję, gdyż jest najłatwiej dostępny i żądny podziwu. Swoją powierzchnią równa się Buenos Aires, a jego potęga grzmi groźnie, gdy słychać odłamujące się kawałki lodu. Oglądam go z drewnianych platform, umieszczonych na rożnej wysokości, zaledwie kilkaset metrów od lodowca.
Granica z Chile
Patagonia w większości przynależy do Argentyny a jedynie 25% znajduje się w Chile. Żeby przejechać granicę, musimy się pozbyć żywności, która jest luzem oraz wszystkich surowych owoców i warzyw. Procedury, łącznie z prześwietlaniem bagażu trwają jednak krótko, bo na przejściu granicznym, które znajduje się w szczerym polu, żadnych innych turystów nie ma.
Niewielka jest różnica między dwoma krajami na pierwszy rzut oka. Ta sama fauna i flora, ten sam język hiszpański. Wszędzie tak samo czysto, co jest niezwykłe, biorąc pod uwagę, że to bardzo wietrzny rejon świata. Nie ma tu koszy na śmieci, wszystko trzeba zabierać ze sobą. Strażnicy parku czuwają by nie chodzić poza szlakiem, nie palić, nie biwakować byle gdzie itd. Paki narodowe mają obostrzenia.
To co jest dla mnie absolutnie urzekające, to niezwykle bliskie obcowanie z dziką naturą. Wczoraj lis chodził koło mojego plecaka, szukając jedzenia, gwanako całymi stadami wylegują się koło drogi, oddając się swobodnie miłosnym aktom, dzięcioł metr od spacerujących bada zapamiętale konar drzewa, a hitem dnia była idąca przez stepy puma, kilka metrów od jadących aut. A przecież to nie wyprawa na safari, tylko zwykłe patagońskie życie. Tylko, że tu przypadają 2 osoby na 1 km kw i nikt nie poluje na zwierzęta :))
Często wschody słońca są przereklamowane, ale nie ten! Pobudka o 2 w nocy w schronisku Chileno, by z czołówką na głowie pójść na kilkugodzinny treking pod stromą górę i ujrzeć o świcie skały Torres del Paine w blasku słońca, to jedno z piękniejszych doznań. O 6 rano dziesiątki osób siedzą na skałach, czekając jak na spektakl na najlepsze światło, które przesuwa się po skalach – wieżach, nadając im złocistą barwę i odbijając je w toni jeziora. Widowisko trwa tylko kilka minut, ale warto było się poświecić. Odeśpię sobie jadąc kolejne setki kilometrów słynną drogą na koniec świata…
– Kasia