Wspomnienie
Początek października już zawsze kojarzyć mi się będzie z moją wyprawą w Himalaje, pod Annapurnę i do Tybetańskiego Królestwa Lo. Ta odległa kraina, w której jest teraz rok 2079 i gdzie tylko nazwa brzmi luksusowo, to jeden z najbiedniejszych rejonów świata. Nie ma bieżącej wody, prądu, ogrzewania, zwykłego chleba i… czekolady, o którą dopominały się od nas miejscowe dzieci. Było zimno i prymitywnie, ale to jedno z najlepszych moich wspomnień i piękna lekcja życia.
Z podziwem przyglądałam się jak ludzie w tamtych stronach, za pomocą prostych narzędzi, wydzierają surowym górom kawałek ziemi pod uprawę, jak co dzień kobiety dźwigają baniaki z wodą z pobliskiej rzeki, jak dzieci cierpliwie zajmują się sobą, gdy ich rodzice zajęci są pracą w polu. Patrzyłam na uśmiechnięte twarze gospodarzy, serdecznie podejmujące nas – przybyszów, w swoich progach.
Oglądałam wielopokoleniowe rodziny, żyjące pod jednym dachem, w których wszyscy od świtu mają swoje obowiązki. Nie ma wielu szkół, poza klasztorami buddyjskimi, toteż rodzice chcący zadbać o edukację pociechy, oddają malucha na wiele lat do odległego klasztoru. Nie widziałam, żeby ktoś był zniecierpliwiony, zirytowany czy zły z błahego powodu, chociaż ich spokój i pogoda ducha tak bardzo nie pasowały do otaczającego, trudnego świata. Nawet Szerpowie dźwigający na swoich barkach przez wiele godzin ciężary, byli pierwsi do żartów, gdy ich mijałam.
Oglądanie tej społeczności budzi we mnie wciąż uczucie pokory i podziwu, bo nic tam nie jest oczywiste i proste. Nie wiadomo, kiedy znów zatrzęsie się ziemia, kiedy spadnie lawina kamienna lub śnieżna, kiedy drapieżniki przyjdą pożreć zwierzynę w gospodarstwie i czy następny dzień będzie udany. A jednak Tybetańczycy potrafią być szczęśliwi i znoszą złą dolę z buddyjskim spokojem, słusznie zakładając, że gdy będą źle znosić, gorzej im z tym będzie.
Wróciłam z długiej podróży, doceniając najprostsze rzeczy, których mi tam brakowało, wygodne łóżko, ciepłą wodę w kranie, łazienkę…i cieszyłam się nimi jak dziecko. Wróciłam też do świata, który choć pozornie ma wszystko, nie ma najważniejszego – dobrych relacji i radości życia. Wystarczy spojrzeć na twarze za samochodową szybą, smutne, sfrustrowane, nieobecne. Wydaje się, że w rozwiniętym kraju trudniej jest żyć, niż w biednych nepalskich wioskach.
Gdy wszystko co mamy skupia się na relacjach z bliskimi albo naszym jestestwie w miejscu pracy i okazuje się, że te miejsca zawodzą, tracimy sens i poczucie bezpieczeństwa…I wcale nie potrzebujemy kataklizmów, trzęsienia ziemi czy wybuchu wulkanu, bo sami jesteśmy największymi destruktorami niszczącymi siebie i innych. ,,Umiemy żyć obok zła, nauczmy się jeszcze żyć obok siebie” śpiewał Zbigniew Wodecki.
Nie trzeba jechać do Nepalu, żeby zrozumieć, że na różne zewnętrzne zdarzenia nie mamy wpływu, ale mamy wpływ na to jak na nie zareagujemy. Czy jest w nas strach czy spokój? Bo mamy cholerne szczęście żyjąc w tej części świata a codziennej radości należy po prostu poszukać w sobie i się z nią dzielić.
– Kasia