Z wizytą u łowców głów
Opuszczamy klotok, żeby przenieść się do wioski rdzennych mieszkańców Borneo – Dajaków. Ten koczowniczy lud zamieszkuje busz od setek lat, po dziś dzień polując i łowiąc tradycyjnymi metodami. Mieszkają w drewnianych chatach na palach ze względów bezpieczeństwa (trudniej się tu dostać zwierzętom) i raczej są mało dostępni. Żyją w bardzo prymitywny sposób, mają swój lokalny dialekt, kultywują animizm i czary. Dajakowie byli kiedyś łowcami głów, czaszkom przypisywali magiczne moce (!!!). Panujący upał podczas wędrówki, przeplatany ulewą (w końcu to pora deszczowa) osłabia siły. Na szczęście na powitanie gospodarz odwiedzanego przez nas domu, sprawnym cięciem maczety rozcina dojrzałe kokosy, gasząc nasze pragnienie.
Dom Dajaków to całkowity brak wygód, nawet tych podstawowych. Dziura w podłodze zastępuje toaletę, deszczówka w beczkach do mycia, a do spania podłoga i mata. Z powodu braku światła w kuchni, gospodyni używa latarki czołowej i wydaje się być całkiem szczęśliwa. W domu panuje przemiła atmosfera. Witane uśmiechem i zainteresowaniem, które objawia się przybyciem sąsiadów, żeby nas obejrzeć oraz zadawanymi pytaniami, na które nie da się odpowiedzieć inaczej niż po indonezyjsku, odpowiadamy pojedynczymi wyuczonymi słówkami. Spędzamy wieczór z tubylcami, którzy nigdy nie słyszeli o Polsce, a cały ich świat kończy się na puszczy Borneo. Przeglądam rozmówki, żeby coś miłego powiedzieć, ale wzbudzam tylko salwy śmiechu, kiedy oferując pomoc w kuchni, pytam gospodynię czy możemy ją ugotować :). Siadamy na podłodze do wspólnej kolacji, która oprócz tradycyjnego ryżu składa się z kurczaka, ryby, hodowanych w ogrodzenie warzyw i owoców. Jest lekko i smacznie. Rozmowa bez znajomości słów idzie coraz lepiej, mieszkańcy częstują nas goździkowymi papierosami i grają koncert na cymbałkach. Zmęczone udajemy się do snu na swój większy kawałek podłogi, który odstąpili nam hojni gospodarze.
Następnego dnia spotyka nas zaszczyt odwiedzenia ukrytego w puszczy cmentarza Dajaków. Wyrzeźbione drewniane posążki różnej wielkości, w zależności od rangi członka rodziny stoją wbite w ziemie, a przy nich talerzyki i kubki z piciem. Dajakowie zostawiają pokarm i picie dla zmarłych, wierząc, że w ten sposób wzmacniają ich moc, która spływa na żyjących. Cmentarz wydaje się zarośnięty, ale to celowe działanie, bo groby są miejscem magii i nie każdy ma prawo dostępu do nich. Czujemy się wyróżnione. Gdy na pożegnanie wręczam drobne upominki z Polski, otrzymuje w zamian kolejną bransoletkę – symbol akceptacji Dajaków. Serdeczność ludzi, którzy dzielą się wszystkim tym co mają jest wzruszając. Opuszczam ich wioskę z poczuciem, że często mniej znaczy więcej…
* * *
We are leaving our klotok boat to move to the village of the indigenous people of Borneo -the Dayaks. This nomadic people live in the bush for hundreds of years, even today hunting and fishing with traditional methods. They live in wooden huts on stilts for safety reasons (it’s difficult for animals to get inside) and tend to be less available. They live in a very primitive way, they have their own local dialect, cultivate animism and magic. Dyaks were once headhunters and believed that skulls attributed magical powers (!!!). The prevailing heat while walking, interspersed downpour (all of all it’s the rainy season) weakens us quiet a bit. Luckily our host welcomed us by efficiently chopping coconuts, quenching our thirst.
The house of the Dayaks lacks the basic things we are used to in the west. For instance, a hole in the floor replaces the toilet, rainwater in barrels is used for washing, and for sleep there is the floor and a mat. Due to the lack of light in the kitchen, the hostess uses a headlamp and seems to be quite happy. In the house there is a pleasant atmosphere. Greeted with a smile and interest, which also brought all the neighbors to see us and asked questions, which can not be answered differently than Indonesian, we answer in totally basic vocabulary. We spend the evening with the natives, who had never heard about Poland, and their whole world ends up in the wilderness of Borneo. I looked up a phrase to find something nice to say, but only arouse laughter when offering help in the kitchen, I asked the hostess if I can cook her :). We sit on the floor to have dinner, which in addition to the traditional rice consists of chicken, fish, own grown vegetables and fruits. It is light and tasty. The conversation without knowing the words is getting better and better, residents offered us clove cigarettes and played a concert on cymbals. Tired, we went off to sleep on the larger piece of the floor, which was given to us by our generous hosts.
The next day, we were honored with a visit to a Dayak cemetery hidden in the forest. Carved wooden statues of various sizes, depending on the rank of a family member stand embedded in the earth, and by them there are plates and cups with drink. The Dayaks leave food and drink for the deceased, believing that in this way they strengthen their power that later flows to the living. The cemetery seems to be overgrown, but this is intentional, because graves are a place of magic and not everyone has access to them. We feel very honored. When handing in a farewell small gifts from Poland in exchange we receive another bracelet – a symbol of the acceptance of Dayaks. The warmth of the people, who share all that what they have is a shrug. I am leaving the village with the feeling that often less means more …
-Kasia