Plaże, Błękitne Góry i spotkanie z podróżnikiem!
Przyroda w Australii zaskakuje co krok. Nawet plaże są imponujące, jest ich na tym najmniejszym kontynencie przeszło 10 tysięcy, więc można życie spędzić odwiedzając je po kolei. Te w obrębie Sydney stanowią nieodłączny element życia mieszkańców, którzy chodząc przez cały rok w japonkach i z deską surfingową pod pachą, są najbardziej wyluzowaną nacją świata. Na plaży organizują pikniki, spotykają się ze znajomymi i spędzają swój wolny czas.
Szczególnie malowniczy jest wielokilometrowy spacer wschodnim wybrzeżem zatoki, zaczynając od rozległej, piaszczystej plaży Bondi. Mijam po drodze skalne zatoczki, wypiętrzenia uformowane przez fale, a nawet cmentarz z widokiem na ocean. Kafejki, baseny przybrzeżne dla tych co nie lubią fal, place zabaw dla dzieci, wszystko sprzyja spędzaniu wolnych chwil właśnie tutaj. Utworzone alejki służą bardziej biegaczom niż pieszym, bo jogging jest znacznie popularniejszy tutaj niż spacerowanie. Po kilku kilometrach końca malowniczej trasy nie widać, więc decyduję się zostać na jednej z plaż i poczuć australijski chill.
Następnego dnia jadę 100 km na zachód od Sydney by znaleźć inną przyrodniczą atrakcję, czyli niebieskie góry. Pierwszą niespodzianką jest dla mnie fakt, że oglądam góry z platformy widokowej, znajdują się poniżej mojego poziomu, czyli patrze na nie z lotu ptaka! A widok jest piękny, pośród wielkich masywów skalnych, miliony hektarów lasów eukaliptusowych, z których olejek eukaliptusowy paruje i unosi się w powietrzu, tworząc błękitną poświatę i dając niezwykły efekt. Tak więc aby pójść w góry trzeba najpierw do nich zejść:))!
Znajdziemy tu wodospady, jaskinie, skałki do wspinaczki, a wszystko to w rozległym lesie tropikalnym, zaiste unikatowe połączenie. Nic dziwnego, że Blue Mountains znajdują się na liście światowego dziedzictwa kultury. Przez wiekami stanowiły także schronienie dla Aborygenów, rdzennych mieszkańców Australii i wystarczy dobrze się rozejrzeć, by znaleźć jeszcze ich ślady.
Ostatni dzień w Sydney to mocno polski akcent, bo składam wizytę polskiemu podróżnikowi Michałowi Kozokowi i jego żonie Ewelinie, którzy mieszkają w Sydney od kilku lat. Michał przejechał cały świat, ale przede wszystkim przeszedł na piechotę całą Amerykę Południową (!!!), co opisał w książce. Dostał także za swój wyczyn Kolosa. Zamierzałam podpytać go przy kawie o różne rady w podróży, ale niezwykle gościnne i serdeczne małżeństwo zaoferowało mi coachsurfing, więc z radością skorzystałam, przedłużając swój pobyt w Sydney, a nocnym rozmowom nie było końca.
***
Nature in Australia surprises with every step. Even the beaches are impressive, there are over 10 000 of them on this smallest continent, so you can spend your entire life visiting them all. Those within Sydney are an integral part of residents’ life, who walk the entire year in flip-flops and with surfboard in their arms. They seem to be the most laid-back nation in the world. On the beach they organise picnics, meet with friends and spend their free time.
I’m taking a magnificent few kilometers long walk, by the east coast of the bay, starting from the vast, sandy beach Bondi. I pass rocky bays, uplifts formed by the waves, and even the cemetery overlooking the ocean. There are cafes, coastal pools for those who are not admirers of waves, playgrounds for children, all excellent for spending free moments here. Created alleys serve more runners than pedestrians, jogging is much more popular here than walking. After a few kilometers there is still no sign of the end of the scenic route, so I decide to stay at one of the beaches and feel the Australian chill.
The next day, I’m traveling 100 km west of Sydney to find another attraction – The Blue Mountains. The first surprise is that I watch the mountains from the observation deck, meaning I look at them from the bird’s – eye view! And the view is beautiful, among the great masses of rocks, millions hectares of eucalyptus forest, from which eucalyptus oil evaporates and rises into the air, creating a blue glow and giving unusual effect. So in order to visit the mountains you first need to go down to them :))!
The last day in Sydney is a Polish accent day. I visit the Polish traveler Michael Kozok and his wife Ewelina, who live in Sydney for several years now. Michael had traveled around the whole world, but mainly he walked on foot through the entire South America (!!!), what he later described in his book. For this achievement he has been awarded a Colossus honour. I was going to go ask him about his travels by the coffee, but the extremely hospitable marriage offered me couchsurfing, so gladly I extended my stay in Sydney, and the night full of inspirational talks seemed as without an end.
– Kasia