Selfie z Andym Murrayem i kilka dni w Sydney
Chociaż nie jestem szczególnie miastowa, znacznie bardziej wolę piękno natury, są takie adresy, którym nie można odmówić. Najpierw krótka wizyta na kortach tenisowych w Melbourne gdzie rusza turniej Australian Open, by zobaczyć tam treningi Andy’ego Murraya i Swietłany Kuzniecowej. Potem już pora na przelot ponad 800 km do najstarszego i największego miasta Australii, które o dziwo nie jest stolicą.
Sydney robi wrażenie. Symbolem miasta jest oczywiście opera, ale także jednoprzęsłowy most portowy, łączący północne dzielnice z południowymi, będący zarazem jednym z najdłuższych tego typu na świecie. Aussie nazywają go wieszakiem, a turyści bez lęku wysokości wspinają się na jego szczyt po najlepszy widok na miasto. Osobiście nie zdecydowałam się na ten adrenalinowy zastrzyk i wybrałam Sydney Tower (305 m) żeby podziwiać niczego sobie panoramę miasta. Ulubionym miejscem spacerów jest nabrzeże z licznymi knajpkami i sklepikami, to też przystań dla największych wycieczkowców. Zatoka w Sydney to największy naturalny port na świecie, gdzie panuje ruch nie wiele mniejszy od lądowego.
Mieszkając w najstarszej dzielnicy The Rock, nie mogę odmówić sobie wizyty w jednym z wielu stylowych pubów, gdzie swój wolny czas po pracy spędzają mieszkańcy.
Parki, galerie sztuki, ekskluzywne sklepy, znajdziemy tu wszystko, co określa nowoczesną metropolię. Niestety także ceny biją na głowę inne miasta. Sydney jest droższe do życia od Nowego Yorku czy Paryża…
Choć nie jest tak łatwe komunikacyjnie jak Melbourne, bo też znacznie większe od południowego partnera, ma ponad 700 dzielnic (!!!), najważniejsze atrakcje można zwiedzić na piechotę. Jednak odczuwam boleśnie zbyt ambitny plan, jaki zrealizowałam jednego dnia i padam zmęczona na łóżko. Dla relaksu w Sydney znajdziemy dziesiątki plaż, z których słynna Bodi beach przyciąga surferów ze świata i na którą wybieram się już jutro…
***
Although I am not really a city person, I prefer the beauty of nature, there are places which you just can’t omit. First, a quick visit to the tennis courts in Melbourne where the Australian Open tournament is being held, to see trainings of Andy Murray and Svetlana Kuzniecova. After this, it is already time for my next flight. 800 km, to the oldest and the largest city of Australia, which oddly enough is not the capital.
Sydney is impressive. The famous opera house is the most recognisable symbol of the city, the second one is the single-span bridge, connecting the northern districts to the southern, which is also one of the longest of it’s kind in the world. Aussie call it a hanger and tourists without the fear of heights climb on the top of it for the best views in the city. Personally, I’ve decided to give up this adrenaline 's injection and chose the Sydney Tower (305 m) to admire a city skyline.
The Favorite place for locals to take walks is the waterfront with numerous pubs and shops, it’s also a harbour for large cruise ships. The bay in Sydney is the largest natural harbour in the world, where the traffic is not much smaller than on land.
Living in the oldest district The Rock, I cannot deny myself a visit to one of the many stylish pubs, where the residents spend their free, after work time. Parks, art galleries, exclusive shops, you will find everything, what defines a modern metropolis. Unfortunately, the prices are much higher than in other cities. Sydney is even more expensive to live in than New York or Paris …
Although traveling by public transportation is not as easy as in Melbourne, because Sydney is much larger and has more than 700 districts (!!!), the main attractions can be explored by foot. However, due to my ambitious plan, which I realized in one day, I now painfully fall exhausted on my bed. For relaxation in Sydney, you will find dozens of beaches, including the famous Bodi beach which attracts surfers from all over the world and which I am planning to visit tomorrow…
– Kasia