Mustang – zamknięte królestwo.
Gdy maleńki samolot wylądował na wys. 2.700 tys m.n.p.m w Jomson, po zaledwie dwudziestominutowym locie z Pokhary, zrozumiałam, że jestem w całkowicie odmiennym świecie. Zamiast dżungli, kamienna pustynia, zamiast tłumów turystów, garstka szczęśliwców, którzy dostali wizę wjazdową. Jest też znacznie chłodniej i surowiej… Otaczają mnie zewsząd góry, w tle północne ściany głównego łańcucha Himalajów, z masywami Annapurny i Dhaulagiri. Ośmiotysięczne kolosy odgradzają terytorium Mustangu od zewnętrznego świata, są niczym gigantyczne piramidy po obu stronach rzeki Kali Gandaki, tworząc jeden z najgłębszych kanionów na świecie.
Rozpoczęliśmy kolejny etap himalajskiej wyprawy w nepalskiej prowincji Mustang, po tybetańsku zwanej Królestwem Lo. Wędrujemy na piechotę przez ten niezwykły kraj, podziwiając majestat przyrody i potęgę natury. Szlak, który uznany jest za jeden najtrudniejszych w himalajskim trekingu, wiedzie po kamiennych ścieżkach pełnych skalnego pyłu. Nad moją głową krąży para orłów. Tylko konno lub pieszo można dotrzeć na czterotysięczne przełęcze i leżące nad nimi szczyty. Tą samą drogę wykorzystywano przed tysiącami lat jako solny szlak handlowy z Indii do Krainy Śniegu.
Z niczym co widziałam do tej pory w świecie, nie mogę porównać otaczających krajobrazów. Nagie góry w kolorach rdzy i piasku pustyni, koryto rzeki z milionami różnobarwnych kamieni, wodospady, głębokie kaniony i niezwykle formacje skalne zapierają dech. Mam spierzchnięte usta, spaloną twarz słońcem i wiejącym mocno wiatrem. A jednak uważam, że to niezwykły przywilej móc się znaleźć w tej wyjątkowej krainie. Prastare Królestwo Lo było częścią Tybetu Większego aż do XIX wieku, kiedy to armia Gourków przyłączyła teren do Nepalu. Być może dzięki temu Mustang zachował nadal swoją tybetańską tożsamość i uniknął losu pozostałego Tybetu, zaanektowanego i ograbionego przez Chińczyków. Do 1992 r. Królestwo było zamknięte i oficjalnie nie wpuszczano tutaj żadnego turysty. Dzisiaj limity pozwalają na wjazd ok. tysiącu osób rocznie.
Rozglądam się dookoła, miejsce wygląda jak wyjałowione słońcem i wiatrem pustkowie. To jeden z najbardziej odosobnionych zakątków świata, wciąż mało poznanych. Gdy docieramy do wsi na nocleg lub na lunch, pojawiają się pojedynczy mieszkańcy, ale łatwiej tu spotkać wolno chodzące krowy, kozy argali ze skręconymi rogami lub jaki odporne na mrozy. Zatrzymujemy się w skromnych rodzinnych guest house, których serdeczni właściciele serwują nam tybetańskie dania. Mieszkańcy Mustangu jako Tybetańczycy żyją zgodnie z tradycją, kulturą i religią tybetańską w swoich górskich, skromnych chatach. Kultywuje się tu poliandrię, a my sami spotykamy właścicielkę hotelu z kilkoma mężami. Wiele jest tutaj rzeczy zaskakujących. Brak elektryczności, ale światło mamy z solarów, brak wygód ale wszyscy mają telefony komórkowe. Prawie wszędzie pustynna ziemia, ale są też oazy pełne kwitnących jabłoni.
Technologia powoli wkracza w zapomniany świat, a nowo budowane drogi i perspektywa otwarcia granicy z Chinami pokazują, że kończy się powoli Mustang jaki trwał przez wieki. To co najpiękniejsze w tym bajkowym królestwie, jest prawdziwie stare i autentyczne. Nad rzeką można znaleźć skamieniałe amonity sprzed milionów lat, na wzgórzach buddyjskie klasztory z Vlll wieku z zachowanymi artefaktami, pięknymi malowidłami na ścianach i niechronioną przez nikogo bezcenną sztuką. Stara kultura tybetańska jest fascynująca.
Lo Monthang (wys. 3840m) jako stolica kraju, z zaledwie 90 mieszkańcami, to miasto otoczone średniowiecznym murem, ze starymi klasztorami, w których uczą się młodzi mnisi. Znajduje się tam opuszczony pałac królewski na podmurówce kamiennej i glinianych ścianach bielonych wapnem. W XXI wieku Lobowie wiodą proste i pełne trudów życie, podobnie jak ich przodkowie. Od wiosny do jesieni uprawiają ziemię, zajmują się hodowlą zwierząt, zimą zaś opuszczają swoje domostwa by zająć się handlem. Żyją w niezwykle skromnych warunkach. Pomimo że temperatura w nocy sięga teraz 0 stopni, nie ma w budynkach ogrzewania. Wynika to z faktu, że nie ma drzew, więc nie ma czym palić. W kuchni na opał stosuje się krowie łajno. Chodzimy w puchówkach i czapkach, w nocy otulone jesteśmy kocami, pomimo śpiworów i ciepłego ubrania. A jednak te niewygody nawet na trochę nie pozbawiają nas radości odkrywania niezwykłego Królestwa Lo. Z niedowierzaniem oglądam w sklepiku z pamiątkami biżuterię i talizmany sprzed kilku wieków i stare buddyjskie akcesoria, istny raj dla kolekcjonera sztuki. Religia tybetańska jest podstawą tutejszego życia. Wypełnia codzienną trudną egzystencję mieszkańców swoimi bóstwami, wiarą w ich potęgę i moc. Lobowie wierzą w siły nadprzyrodzone i demony. Przed każdą wsią, na szlaku i skrzyżowaniu dróg znajdziemy czorteny, młynki tantryczne i powiewające chorągiewki z mantrami. W tym surrealistycznym świecie nie dziwi także spotkanie pustelnika w jaskini…
Dwanaście dni wystarcza na treking w Mustangu i docenienie jego niepowtarzalnego piękna, jednak to czas zbyt krótki na bliższe poznanie bogatej kultury i buddyjskich obyczajów, które mam nadzieję przetrwają w Królestwie Lo jak najdłużej.
– Kasia